Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/340

Ta strona została przepisana.

— Ah! bah! — odrzekł zdziwiony Scypio patrząc na ojca, — i od kiedyż to zapadł taki wyrok?
— Odkąd postanowiłem zająć właściwe mi miejsce, a ciebie postawić na twojém, cierpkim i ostrym głosem rzekł pan Duriveau.
— Oh! oh!... zimno odparł Scypio, nawykły w żarty obracać rzadkie przystępy surowości swego ojca, zdaje się że gramy trochę w Poquelina... ja jestem Klitander albo Danius... a ty odgrywasz rolę poczciwego Orgona, albo Geronta. — I długo to tego będzie? czy myślisz aż do śmierci okładać kijem swego łotra syna? A gdzież jest Scapin który mi powie: mości Danius, niech djabli porwą twego ojca! cóżto za złośliwy starzec! Kiedyż przecie ten przeklęty barbarzyniec uczyni nas swemi dziedzicami?
Niepodobna opisać z jak zuchwałą powagą Scypio wyrecytował to szyderstwo.
Hrabia, mimo że spodziewał się tych drwinek, którego dawniéj bawiły; mimo że postanowił zachować spokojność, jednak ulegając mimowolnemu uniesieniu, groźnie przystępując ku synowi, zawołał:
— Zuchwalcze...
— Dobrze, otóż i scena z kijem; byłem tego pewny, — z podwójną śmiałością rzekł Scypio; — no, tylko prędko,...kija,...kija panu Geronte.