— Mój dobry, mój zacny i kochany panie, pan mi zabijesz męża... nasze meble... ja panu podyktuję... to niedługo potrwa.
— W rzeczy saméj, powiedział woźny, widząc że słońce już zachodzi i przypominając sobie że ma do przebycia przeszło dwie mile pustych wrzosów i jodłowego samotnego lasu, mogących łatwo ukrywać w sobie strasznego Bambocha — w rzeczy saméj... na piątek muszę tu powrócić... poczekam więc z obejrzeniem mebli; zawsze jednak spiszę je; no, dyktuj pani?
— Mamy jeszcze weselną szafę, z ciężkiém westchnieniem rzekła poczciwa kobiéta.
— Orzechową?
— Tak jest, mój godny panie... ah! jakże pan jesteś dobry i...
— Cóż daléj?
— Mamy dzieżę do chleba.
— Ah! dobrze: nową czy starą?
— Już dwanaście lat służy nam.
— Co więcéj?
— Biały drewniany stół i dwa stołki.
— Potém?
— Łóżko.
— Łóżko, prawo wam zostawia... co więcéj?
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/376
Ta strona została przepisana.