Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/377

Ta strona została przepisana.

— Już wszystko, już więcéj nic nie mamy, drogi panie...
— A więc, do widzenia w piątek. A przywoławszy swego pomocnika komornik rzekł mu: żywo, Benjaminie, nogi za pas... słońce już prawie zaszło, a za godzinę nie staniemy w domu... na stepie pusto, i niebardzo bezpieczno dzięki temu rozbójnikowi Bambochowi, którego niech piekło spali...
To powiedziawszy komornik wraz z swoim towarzyszem wyszedł z folwarcznego dziedzińca i szybkim krokiem pomaszerował, w nadziei że przed zapadnięciem nocy wróci do domu.
— Idźcie do djabła! niech wam szatan karki pokręci, wy smoki drapieżne!... wołała za nimi dzielna Robin kiedy już prawie była pewną że jéj nie usłyszą, bo i ona dzieliła z ogółem pospólstwa jakiś rodzaj obawy i wstrętu ku tego rodzaju pachołkom.
— Otóż i ojciec Chervin w niedzielę wieczór już niebędzie dzierżawcą, ale po prostu najemnikiem jak my za dwadzieścia su na dzień; jak ślimak skorupę, będzie on miał tylko jednę bluzę na karku, powiedział folwarczny parobek zapędzając konie do stajni, i wartoż to było kłopotać się i pracować przez lat trzydzieści... Jednak dobrze i tak.
— Jakto? spytała la Robin.