Rozgniewana la Robin, obu śmieszków silnie sandałem ugodziła w uda, wołając:
— Bo téż na prawdę jesteście tylko dużemi cielętami!
Razy sandału, które Robin swym przeciwnikom udzieliła, lepszy sprawiły skutek aniżeli najpiękniejsze rozumowania, a jowialny parobek, gładząc się po udzie, odpowiedział jakby mu tylko o prosty zarzut chodziło:
— Ty, la Robin, myślisz sobie tak, a ja mogę myślić inaczéj.
— Nie, łajdaku, masz naukę żebyś się nieśmiał z nieszczęścia ojca Chervin.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Po odejściu komornika, żona dzierżawcy weszła na schody z rozpadłych kamieni i wróciła do mieszkania ojca Chervin.
W téj dosyć obszernéj ale nizkiéj izbie, lasy rozłożone na okopconych dymem belkach, dźwigały dwa szeregi gorzkich i iłowatych serów, a tymczasem przez drugi koniec zawalonego pułapu, w pośród gęstéj pajęczyny, przebijało się leżące na poddaszu siano.
W dzień, światło dochodziło do téj ciemnéj izby. Przez ruchomą ale bez szyb kratę nade drzwiami