Wszelako cofając się coraz daléj, nie przestawał mierzyć kontrabandzistę pełnym obawy wzrokiem.
— Nazywasz się Bamboche, umknąłeś z więzienia w Bourges.... obsaczony jak zwierz dziki nie uszedłbyś tym razem.... niosę ci pomoc.... w imieniu.... Marcina.
Usłyszawszy imię Marcina, lica Bambocha rozjaśniły się; jakieś rzewne uczucie wygładziło mu surowo i konwulsyjnie namarszczone rysy, łza przyćmiła groźny blask oczu: założył ręce, a na wpół otwartemi usty, z bijącém sercem, mocno wzdętą piersią, głosem od rozczulenia tłumionym, zawołał:
— Marcin!
Lecz kontrabandzista dostrzegł, że po tym połysku tkliwéj wdzięczności na twarzy zbiega osiadł znowu wyraz niedowierzania; dodał więc jak najspieszniéj:
— Tak jest, Marcin... Basquina... La Levrasse... i...
Bamboche, jakby wyliczenie tych dziwacznych imion dostatecznie dowiodło tożsamość Marcina, przerwał kontrabandziście, radośnie wołając:
— Ach to on... to on na prawdę!
I zapomniał że go natarczywie ścigano, że cudowi tylko winien był ocalenie swoje, że co chwila wpaść może w ręce swych prześladowców.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/38
Ta strona została przepisana.