dym materacem z grubéj wełny; drewniana ławka, kulawy stół, kilka stoików, stanowiły całe umeblowanie tego mieszkania, słabo rozwidnionego świecą wetkniętą w starą, drótem żelaznym oplecioną latarkę, bo już noc była.
Takie było mieszkanie ojca Chervin, dzierżawcy u bogatego hrabi Duriveau; tak zwykle mieszkają wszyscy dzierżawcy w Solonii. Chory zdawał się spać, a tymczasem jego żona, klęcząc przy ogniu, z całéj siły dmuchała na tlące się węgle i pragnęła je koniecznie rozżarzyć. Ale nie mogąc tego dokazać, siadła skurczona przed ogniskiem, podbródek wsparła na kolanach, i kiedy niekiedy zwracało głowę ku stronie łóżka na którém drzemał jej mąż.
Nagle ojciec Chervin przewrócił się na twardém i wilgotném posłaniu swojém i wydał jęk długi, bolesny. Miał on lat blizko sześćdziesiąt, fizyonomią