dzierżawczyni wzięła latarnię i spiesznie wyszła; przybyła do małych zarośli otaczających staw przy zwaliskach staréj piekarni i wówczas po trzykroć podniosła w górę latarkę, potem zgasiła ją i czekała.
Czysty i pogodny księżyc rozlał po stawie srebrzyste światło swoje, a wkrótce na błyszczącéj się wokoło prędze, dzierżawczyni dostrzegła czarny cień ludzkiéj postaci, która jużto wyprostowana, już skurczona, czołgając się i przeciskając przez sitowie zmierzała w kierunku folwarku.
W kilka chwil później, Bête-Puante wyszedł z sitowia, i wydostał się na brzeg na którym czekała go drżąca dzierżawczyni.
— Czy Marcin przyszedł już? spytał wykradacz.
Dzierżawczyni zamiast odpowiedzi, zawołała załamując ręce
— O Boże!.. to pan, panie Bête-Puante, myślałam żeś pan gdzie tam w najgęstszym loesie: pan chyba nie wiesz że wachmistrz Beaucadet i jego żandarmi...
— Czy Marcin już przyszedł? niecierpliwie powtórzył wykradacz przerywając dzierżawczyni.