— Żadne... młodość jéj oparła się tylu ciosom... tylu wzruszeniom... a za jéj zdrowie ręczę, równie jak za to, żem ją wydobył z tego przeklętego stawu.
— Prawda... Klaudyuszu... zacny Klaudyuszu... znowu zostałem twoim dłużnikiem! Ty zawsze byłeś i jesteś moim gieniuszem opiekuńczym, rzekł rozczulony Marciu podając obie ręce wykradaczowi, który je silnie w swoich uścisnął; ale w liście naprędce napisanym nie mogłeś mi powiedzieć, jakim sposobem ocaliłeś siostrę od prawie nieochybnéj śmierci?
— Ukryty w lesie byłem świadkiem okropnéj sceny znalezienia dzieciątka — mówił wykradacz.
Usłyszawszy że żandarm miał się udać na folwark dla przyaresztowania Bruyéry, chciałem wyprzedzić go. Gnałem ścieżki daleko bliższe niż zwyczajna droga, sądziłem że wcześniéj przybędę pod folwark, wydam krzyk dobrze znany twojéj siostrze, tém samém sprowadzę ją ku sobie, i będę mógł ostrzedz; ale na nie szczęście żandarmi zdążyli tam wprzód nim Bruyére usłyszała moje hasło. Przybywszy za późno ukryłem się w trzcinach rosnących w tym oto rowie... upustem przedzielonym od stawu. Bóg natchnął tą myślą...
— I wtedy...
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/395
Ta strona została przepisana.