— Dobrymi? ludzkimi? powtórzył mocno zdziwiony Klaudyusz — to chyba nie idzie tu o hrabiego Duriceau... o twojego ojca...
Wyrazy twojego ojca, z okropną ironią wymówił wykradacz.
— Owszem, idzie o hrabiego Duriveau, mojego ojca.
— I o wice-hrabiego, twojego brata?
— I o wice-hrabiego, mejego brata.
— Bądź zdrów... już przesiąkłeś liberyą, już cię służba popsuła...
To powiedziawszy wykradacz nagle chciał się oddalić.
Marcin zatrzymał go, i rzekł smutnie wzruszonym głosem:
— Zbyt srogi jesteś dla mnie, Klaudyuszu.
— Boś nikczemny... bo się usuwasz od słusznej sprawy, bo już niema w tobie nic męzkiego... bo może zechcesz mi wychwalać cnoty hrabiego Duriveau, twojego ojca, i niewinną łagodność wicehrabi, twojego brata.
— Nie znam człowieka tyle samolubnego, tak przykrego i chciwego, tak dumnego jak hrabia Duriveau — krótko i surowo powiedział Marcin.
Wykradacz poruszył się zdziwiony.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/411
Ta strona została przepisana.