— Nie znam duszy niedostępniejszéj wszelkiemu politowaniu, czułości, miłosierdziu; nie znam człowieka któryby objawiał tak cyniczną, tak nieubłaganą i wcieloną pogardę dla wszystkiéj pokornéj niedoli jak on... słyszałeś go owego wieczoru; znałem, mówię, hrabiego... ale nie sądziłem nigdy żeby z taką bezczelnością wyjawiał swoje bezecne zasady.
— I lękałeś się... drżałeś w twojéj liberyi.
— Tak jest, lękałem się, drżałem Klaudyuszu, łagodnie odpowiedział Marcin — lękałem się abym nie nadwerężał, nie zniszczył na zawsze świętego interesu, który mię zmusza do roli, jaką wobec hrabiego odgrywam... Widzisz jednak, Klaudyuszu, że mimo to niemniéj surowo sądzę tego człowieka, i wraz z tobą powiadam: tak jest, na tym człowieku podwójna cięży wina, bo rozległe posiadłości swoje mógł był przemienić w obiecaną ziemię a uczynił z nich padół nędzy i płaczu.
— Czegóż więc chcesz? na co czekasz? ja cię nie pojmuję — z dziką niecierpliwością zawołał wykradacz. — A syn czyliż nie jest godny ojca?
— Cóż dziwnego, Klaudyuszu, że wychowany w takiéj szkole, Scypio jest takim, jakim go znasz? Nie, — tonem boleści i głębokiego politowania do-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/412
Ta strona została przepisana.