— Basta! porywczo rzekł wykradacz; czas nagli... twoje ostatnie słowo?
— Powiem ci je, Klaudyuszu. Posłuchaj: Wyobraź sobie istotę dotkniętą straszną i zaraźliwą chorobą, którą z mlekiem matki wyssała... Jakiś człowiek przychodzi i powiada: „Śmierć téj nędzocie, a widok jéj katuszy na wszystkich tą samą co i ona dotkniętych chorobą, wywrze reakcyą tak straszną i zarazem tak zbawienną, że obawa podobnego losu, że sama trwoga je uleczy.“
— Cóż ztąd!... dobrze... tak postępują z szalonemi waryatami... i nieraz skutecznie... biorą jednego z nich i karzą go wobec wszystkich w sposób okrutny... wówczas trwoga wydobywa z ich ogłupiałego mózgu jakiś promyk rozumu, i wracają do swoich powinności; ale tu chodzi o człowieka najzdrowszych zmysłów, który z najokrutniejszym rozsądkiem ich na złe używa.
Podczas gdy wykradacz tych słów domawiał, ruchome cienie dwóch osób, które skurczone zdawały się zbliżać do zwalisk piekarni, odbiły się na rozjaśnionéj księżycem płaszczyźnie stawu.
Marcin i Bête-Puante, zbyt zajęci, nie postrzegając tego, dalszą wiedli rozmowę.