Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/428

Ta strona została przepisana.

— Duriveau... czy rozumiesz teraz? — rzekł wykradacz do hrabiego, który zrazu oniemiały, pognębiony, wnet znowu podniósł głowę i z dumną miną, z pogardliwym i szyderczym uśmiechem, zakładając ręce na piersiach, zawołał:
— Ah! to ty, wspaniały dobroczyńco... to ty, zacny moralisto! Więc pod przybraném nazwiskiem, od tak dawna włóczyłeś się po moich lasach, prześladując mię twojemi morałami? Doprawdy, sądziłem żeś ztąd daleko! Pytasz, czy rozumiem! Do licha... rozumiem, a zresztą... twoja wymowa nie trafiła do mojego serca... chciałeś spróbować czy kula twego karabina lepszy wywrze skutek... Ah! stary łotrze, to ty z bronią w ręku opowiadasz miłosierdzie!
— Nie prawda... jam nie strzelał do ciebie; ale dawno już powinienem to był uczynić, — rzekł wykradacz. Duriveau... przypomnij sobie twoją przysięgę...
— Ah!... ów liścik w la Châtre!... — szyderczym śmiechem wybuchając zawołał hrabia.
Wykradacz zwracając się do Marcina, rzekł mu po cichu:
— Słyszysz go... słyszysz?