aby tym sposobem odwieść z tropu ścigających go psów; wybieg ten powiódł mu się pomyślnie, bo psiarnia, przed chwilą jeszcze blizka tego miejsca, teraz znowu się oddalała, jak świadczyło coraz bardziéj stłumione naszczekiwanie.
— Lis pozbawiony tchu sapał: suchy, czerwony język wisiał mu z otwartéj paszczy; zielonkowate oczy iskrzyły się, a obwisłe uszy, wlokący się ogon, dyszące boki, świadczyły o szybkości biegu i wyczerpaniu sił; zatrzymał się przez chwilę, wietrzył, wyciągając czarną paszczękę to w tę, to w owę stronę; potém przez jakiś czas, z równą uwagą jak i trwogą, zwrócił słuchy ku stronie zachodniéj... ale nic nie słyszał.
Że kryjówka kontrabandzisty leżała o kilka kroków od lisa i pod wiatrem, nie mógł on przeto zwietrzyć swojego sąsiada. Ustało téż i szczekanie psów, które teraz zdaleka się błąkały. Prześladowany zwierz zyskawszy tym sposobem nieco na czasie, zamierzył nieco odpocząć; wyciągnął łapy, i z paszczą na pół otwartą rozciągnął się przytuliwszy głowę do ziemi; a gdyby nie to że ciągle konwulsyjnie strzygł uszami, gotów pochwycić niemi najmniejszy szmer, można było uważać go za zupełnie nieżywego.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/43
Ta strona została przepisana.