— Niestety! prawda, — mówił dzierżawca, który bardziej niż jego żona pomieszany, dotąd mówić nie śmiał, — cóż się z nami stanie, panie hrabio?
Pan Duriveau zrazu pogardliwie słuchał tych pokornych błagań; lecz wspomniawszy nagle iż to zdarzenie nastręcza mu właśnie sposobność, że się tak wyrazimy, wprowadzenia w wykonanie całej swojéj pogardy dla obietnicy jaką niegdyś zaprzysiągł Klaudyuszowi Gérard, rzekł mu:
— Słyszysz, wspaniały dobroczyńco, słyszysz twoich, tak zwanych braci w ludzkości... cieszy mię prawdziwie, że mi to zdarzenie dozwala przekonać cię jak cenię obietnicę którą mi gwałtem wyrwałeś.... i na którą byłby przystał każdy bezbronny, byle tylko umknąć szponom tak dzikiego zwierza. Uważaj bacznie, mości Klaudyuszu Gérard, na wszystko co się stanie. Utrzymujesz, iż nie strzelałeś do mnie, co łatwo udowodnisz; skoro będziesz wolny... obaczymy czy będziesz śmiał spełnić groźbę, któréj dotąd w nadzwyczajnéj dobroci twojéj do skutku nic przywiodłeś.... Ja ci nawet sam dostarczę do tego powodów... wszakże to nie mała z mojéj strony delikatność?
A obróciwszy się do Beaucadeta, hrabia dodał:
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/433
Ta strona została przepisana.