Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/449

Ta strona została przepisana.

go, marszczyły się wkoło mojéj szyi a przecięte ich kieszenie służyły mi zamiast rękawów. Ta osobliwsza odzież, powleczona stwardniałym gipsem, przesiąkła odwieczną tłustością, więcéj miała w sobie cząstek muru niż jakiejkolwiek materyi; nie darła się, ale rozpadała; lecz Limousin dowcipnie zaradzał temu zniszczeniu, zalepiając je odrobiną cienkiego gipsu w wodzie rozpuszczonego i gładząc potem naprawione miejsce swoją piękną mosiężną kielnią o rękojeści ze słoniowéj kości.
Codzienną żywność, którą dostawałem o dziewiątéj rano i o trzeciéj popołudniu, stanowił kawałek twardego i czarnego chleba, oraz ogon i głowa wędzonego śledzia, spojone za pomocą grzbietowéj kości; Limousin resztę ryby zachowywał dla siebie; ja zaś znajdowałem nieskończenie więcéj smaku w ogonie jak w głowie.
Wieczorem, wróciwszy z roboty, pan mój dwa razy na tydzień przyrządzał coś nakształt rosołu, który innych dni jedliśmy na zimno; poczém kładliśmy się spać na sienniku, przykrywając się, zwłaszcza w zimie, niby piernatem sianem wypchanym.
Wbrew powszechnemu zwyczajowi współziomków swoich, pan mój z końcem jesieni nie wracał do swojej siedziby. W pobliżu dosyć wielkiego miasta, którego nazwiska nie pamiętam, pozwolono Limousinowi zbudować sobie lichą lepiankę na krzemienistym i opustoszonym gruncie, i tam mieszkaliśmy.