prawie, zgłodniały, bom nie śmiał tknąć nawet okruszyn uczty pana mojego, wzdychając słuchałem wyliczania potwórnéj uczty jaką Limousin wyprawiał swoim kielniowym braciom, a posługiwało mu dwunastu apostołów poprzebieranych za dzikich ludzi (zapewne z tém wyliczaniem łączyło się wspomnienie jakiego wiejskiego obrzędu. Uczta zdawała mi się bardzo smaczną ale monotonną; bo składały ją tylko kiełbaski i korniszony.
Po tak komicznych marzeniach następowały częstokroć pełne melancholii widzenia, które pana mojego aż do łez rozczulały.
Pamiętam iż raz zdawało mu się, że widzi i słyszy matkę wszystkich małych dziatek, podobnie mnie od samego prawie urodzenia na ciężką pracę skazanych, a które niedostatek, wyczerpanie i choroby, nieraz zbyt wczesną śmiercią przypłacają.
Ta matka z niecierpliwością, radością i niepokojem oczekiwała na powrót licznych swoich dzieci; z radością: bo spodziewała się że je wkrótce ujrzy; z niepokojem; bo się opóźniały.
Dla rozpędzenia swych trosków, poczciwa matka, jak najspieszniéj przygotowywała niezliczoną ilość łóżeczek, ale dzieci nie przybywały.
Wówczas matka chodziła to tu, to tam, słuchała, poglądała w dal...i nic nie dostrzegła... prócz zapadającej nocy.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/458
Ta strona została przepisana.