. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Takieto prawie zwierzęce życie zagłuszało Wprawdzie, lecz nie zdołało przygasić wrodzonej we mie czułości.
Nieraz owładnęło mię jakieś mimowolne rozrzewnienie; serce moje wzdymało się i żywiéj biło; oczy kąpały się we łzach, a niepokonana potrzeba przywiązania się do kogokolwiek, czyniąc mnie posłuszniejszym i pilniejszym w pracy, obudzała we tonie uczucie przychylności; ale zawsze obojętnie lub szyderczo odpychali mię ci wszyscy którzy byli jéj przedmiotem.
I tak, nieraz wróciwszy do naszéj lepianki, szczęśliwy żem wiernie dokonał trudnych prac moich, sadziłem, nie wiem dla czego, że na zimnéj twarzy mojego pana dostrzegam wyraz zachęcającéj dobroci: chwytałem go za rękę, i zalany łzami, całowałem ją z całém wylaniem mojéj duszy.
Limousin, zapewne zgoła tego uczucia niepojmując, patrzył na ranie zdziwiony i wzruszywszy ramionami, cofał swą rękę mówiąc:
— Dobrze Marcinie, dobrze; leżeć, mój chłopcze.
Zupełnie jakby chodziło o psa nudzącego swojemi pieszczotami.
Wówczas serce mi z bólu pękało, kładłem się na sienniku, tłumiłem westchnienia, kryłem łzy z obawy abym nie stał się natrętnym, abym pana nie pobudził do śmiéchu... i we łzach zasypiałem.