Zachowałem głęboka w sercu wdzięczność za tyle dobroci Katarzyny; sądząc zaś że tej wdzięczności dowiodę najlepiéj, skoro jéj wynurzę uczucie, jakiem mię natchnęła; ulegając wreszcie nieprzezwyciężonéj potrzebie przywiązania i wylania się, potrzebie podwojonéj jeszcze oziębłością pana mojego, bojaźliwie, ze łzami w oczach, z sercem przepełnioném nadzieją i czułością rzekłem téj dziewce:
— Panno Katarzyno,... chciéj mi pozwolić abym cię kochał! jesteś panna tak dobra dla mnie!
Barczysta dziewka spojrzała na mnie wielkiemi, okrągłemi oczami, w których zrazu malowało się zdziwienie; potem głośnym wybuchła śmiechem tak że aż się cała zatrzęsła, i zawołała:
— Kiedyś ty taki mały!
I znowu patrząc na mnie i jeszcze bardziéj zanosząc się od śmiechu dodała:
— Patrzajcie... taka żaba?... w tym wieku?... a już.
I dodawszy jeszcze kilka słów grubiańskich i dla mnie wtedy niezrozumiałych, niby żartem, niby dla nauki, porządnie ugodziła mię drewnianym trzewikiem.
Jeżelim nie powiedział téj dziewce, której zwierzęce zepsucie posądzało mię o cyniczną przedwczesność:
— Pozwól abym cię kochał jakbym kochał moje matkę, ja który nigdy matki nie miałem; to dlatego,
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/467
Ta strona została przepisana.