su wybuchał śmiechem i radośnie klaskał w dłonie, jakby był widzem jakiéj wesołéj sceny. Ciekawie przysłuchiwałem się jego przywidzeniom; lecz zbyt roztargniony słuchałem ich niesłysząc; ukryty w ciemności, napozór nieruchomy, uśpiony, skrzyżowawszy ręce na kolanach, z czołem na ręku opartém, zwolna, w długich przestankach, czołgając się wzdłuż muru, zbliżałem się niepostrzeżony ku beczułce: wciągu dwóch godzin przebyłem najwięcéj trzy cale odległości.
Coraz bardziéj ciemniało, śnieg padał wielkiemi płachtami; prawie zupełny zmrok panował wnoszeni mieszkaniu, oświetloném jedynie przez dwie małe brudne szybki w arkadzie drzwi oprawne; dzięki więc temu półcieniowi prędzéj i nie tak już ostrożnie przysunąłem się ku baryłce.
Nagle pan mój śmiejąc się na całe gardło, zawołał mię.
Nie ruszyłem się, ale przyspieszyłem oddech udając że śpię.
— Śpi, powiedział Limousin, bah!... to sam pójdę na wesele.
I coraz żywiéj, coraz weseléj, zaczął mówić i wywijać rękami.
Piérwsze powodzenie ośmieliło mię: w dwie godziny póżniéj dostałem się był do baryłki, umieszczonéj między ścianą a wezgłowiem naszego posłania i korzystając z chwili gdy pan mój odwrócił się,
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/474
Ta strona została przepisana.