szybko wsunąłem się w przedział pozostały między ścianą a beczułką; stawiłem wszystko za wszystko, bo w tejże samej chwili Limousin coraz bardziej drgającym i opilszym głosem zawołał na mnie.
Znowu milczałem, nie ruszałem się. Pan mój ciężko padł na posłanie, potem podparł się łokciem, baryłkę użył zamiast poduszki, brodę położył na lewéj stronie, a tymczasem w prawéj ręce trzymał kubek, gotów znowu go napełnić, gdyż baryłka jeszcze nie była próżna.
Patrzyłem na niego z boku; miał na sobie koszulę i w kawałki poszarpane spodnie; wątpliwe światło przebijające się przez szyby, padło na jego twarz promieniejącą, wypogodzoną.
Limousin nucił wesołą śpiewkę; jego postać nacechowana pogodą i błogością, rysowała się na ciemnych ścianach naszéj lepianki... tymczasem na dworzu wicher gwizdał i kręcił śniegiem jakby w jakiéj pustyni...
Już miałem mu wydrzéć jego wino, jeszcze się wahałem: lecz widok urojonego szczęścia jakiem się cieszyć zdawał, wspomnienie smutnéj nędzy naszéj, usunęły ostatnie moje skrupuły.
Wielki zaostrzony ćwiek i pipka od fajki, którą niby przypadkiem złamałem jednemu z naszych współpracowników, były to narzędzia, z któremi dopełnić miałem mojéj kradzieży. Wydrążywszy dziurkę w baryłce, włożyłem do otworu pipkę od
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/475
Ta strona została przepisana.