równie dziwnie jak i pan wystrojony, prawie zupełnie znikał pod ogromną płachtą czarnéj, bujającéj się ceraty, która nakształt pogrzebowego całunu pokrywała paki handlarza. Przy takim czapraku, wielki kosmaty jego łeb, długie i kubalistycznemi ozdobami strojne uszy, jeszcze bardziéj mię przerażały.
W miarę przybliżania się handlarza, trwoga moja wzrastała; znowu uciekać chciałem; ale jakby skamieniały ze strachu, ani kroku postąpić nie mogłem. Pozostała mi ostatnia nadzieja: przy zapadającym zmroku dzień stawał się coraz wątpliwszym, kilka płatków śniegu powoli spadało z siwawego niebo; może też dzięki ogromnemu pniowi drzewa, po za które się ukryłem, zdołam ujść oka handlarza.
La Levrasse już tylko o kilka kroków był odemnie, i jak się zdaje dla rozrywki w podróży, coraz głośniéj wyśpiewywał te same wyrazy, których nigdy w życiu nie zapomnę:
La belle Bourbonaise
A ne vous en deplaise,
Le coeur chaud comme braise;
a potém zamiast przegrywki, ostrym wybuchał śmiéchem powtarzając:
Ha, ha, ha, ha, ha;
śmiał się, zapewne dla wprawy, w sposób jak można najkomiczniejszy i najobrzydliwszy, i tak się wykrzywiał, iż każdym muskułem twarzy poruszał.