szy je zamknięte, pobiegłem do okna, przez które dzienne światło przebijać się zaczynało; okno zewnątrz było zakratowane...
Wówczas ulegając niewypowiedzianéj rozpaczy, padłem na kukurudzowe posłanie, łzami przerywanym głosem wołając:
— Któż się nade mną zlituje!... Nikt... nikt... nie mam ani ojca ani matki!
Nagle drzwi się otworzyły i wszedł la Levrasse.
— Dzień dobry, Marcinku, — słodziutkim głosem rzekł la Levrasse podchodząc ku mnie i sądząc zapewne że śpię, bom leżał na brzuchu, a twarz w obu dłoniach ukryłem, dodał:
— Spi widzę jak myszka.
I lekko mną wstrząsnął; podniosłem się zalany łzami, i błagalnie załamawszy ręce zawołałem:
— Pozwólcie mi odejść stąd i wrócić do mojego pana.
— Jakto? Marcinku? ty chcesz wrócić? — kwaśno-słodkim głosem rzekł la Lerrasse.