— Nie chcę tu zostać!
La Levrasse głośnym wybuchnął śmiechem.
— Ah! ah! ah! chcesz wrócić do Limousina, aby cię za uszy przybił do drzwi, nieprawdaż?
— Wolę raczéj umrzéć u mojego pana, aniżeli tutaj.
I wyskoczywszy z łóżka gdziem klęczał i błagał, rzuciłem się ku otwartym drzwiom; ale la Levrasse schwytał mię na progu i odprowadził do łóżka, mówiąc:
— Bądźże grzeczny, Marcinku... Chcesz uciec... i wrócić do twojego pana? szalonyś...któż ci wskaże drogę? nikt; w lasach które przebyliśmy nikt nie mieszka; jeszcze więc tego wieczora marzłbyś podobnie jak wczoraj, alboby cię wilcy pożarli. A wreszcie... groźnie dodał la Levrasse, — ja nie chcę abyś się ztąd oddalał. Bądź spokojny, drzwi tu dobre, a mury dość wysokie; kiedy opuszczę ten dom i ty pójdziesz ze mną — i znowu słodziutkim głosem dokończył, — sam obaczysz że będziesz kontent, mój Marcinku.
Widząc się zupełnie pod władzą la Levrassa, nie usiłowałem ani rozczulić go moim losem, ani zmienić jego postanowienia; ale padłem znowu na posłanie i powtórzyłem bolesne wyrazy, które zawsze malowały najwyższą rozpacz moję:
— Nie mam ani ojca ani matki; któż się nade mną zlituje!
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/492
Ta strona została przepisana.