Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/500

Ta strona została przepisana.

dziniec wychodziły okna domu, z pozoru dosyć nędznego; pod szopą stał wielki i długi pojazd, którym zapewne podróżował la Levrasse ze swoją trupą, kiedy była w komplecie.
Wysokość murów nic dozwoliła mi rozpoznać czy ten dom do jakiego miasta, do wsi lub innych mieszkań należy, czy nie.
Jak tylko sam zostałem i zdołałem zebrać myśli, przypomniałem sobie dziecko, o którém mi mówiła matka Major, i którego krzyki w nocy słyszałem. Jakkolwiek dotkliwém być mogło przyszłe moje istnienie, trudno aby było przykrzejsze, nędzniejsze jak poprzednie, a wreszcie czyliż nie podzielę go z towarzyszem mojego wieku? myśl że nakoniec znajdę może przyjaciela... najcięższy los znośnym mi czyniła.
W zabiegach moich o przyjaźń dotąd tak byłem nieszczęśliwy, że spotkanie Bambocha w obecném mojém położeniu podwójnéj nabierało ceny; serce dotąd boleśnie ściśnione, już swobodniej biło; po troskach wstąpiła we mnie jakaś niepewna nadzieja. Zapomniałem o zastraszających mnie ćwiczeniach na które byłem skazany; zapomniałem o rozdzierających krzykach Bambocha, lubo tylko o nim myślałem. Cierpiał, skarano go; mniemałem więc że postąpię jak na dobrego towarzysza przystoi, i zjednam sobie jego przywiązanie skoro pójdę do niego.