Nie stawiłem, mówię, dalszego oporu; moralna boleść moja tak była silna, żem zaledwie czuł ostre ukąszenia Bambocha; nie narzekałem, ale milcząc płakałem...
Porywcze i mściwe charaktery rozjątrzają się w walce, to wzburzenie upaja je; ale kiedy opór ustaje uspakajają się, a to właśnie dla braku oporu; tak się działo z moim przeciwnikiem: wstał, usta miał krwią moją zbroczone, sądził że omdlałem.
Okno w piwnicy przepusczało dosyć światła i Bamboche dostatecznie mógł mi się przypatrzeć; kiedy mię wziął pod siebie, spojrzałem nań śmiało i bez gniewu... Mówił mi późniéj, że go najbardziéj uderzył wyraz słodkiéj i smutnéj rezygnacji malujący się na mojéj twarzy; nie znalazł na niéj ani nienawiści, ani gniewu, ani przestrachu... lecz sam tylko głęboki smutek.
— Masz otwarte oczy... a nie bronisz się! i nie płaczesz... zawołał — masz tchórzu!
I bił mię znowu.
— Zabij mię, jeżeli chcesz... ja się gniewać na ciebie nie będę...
— Nie będziesz się na mnie gniewał?
— Nie; jednak, gdybyś był chciał... żylibyśmy jak dwaj bracia.
— To mi dopiero zapamiętały malec — wrzasnął Bamboche rozbrojony moją rezygnacją, któréj
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/504
Ta strona została przepisana.