wszędzie za tobą było poszło, któreby cię może było broniło.
— A które byłbym bił bez litości.
— Byłbyś je bił, ale ono zawszeby potém lizało twoję rękę, zawszeby spoczęło u nóg twoich.
— Nikczemne... postąpiłoby jak ty.
— Patrz, jakeś mię ukąsił,.. patrz jak mi krew płynie! alboż krzyczałem? alboż narzekałem? Nikczemny jest ten kto krzyczy i narzeka.
Odpowiedź ta wzruszyła Bambocha, ukrywał on jednak to wzruszenie.
— Czemużeś nie bronił się drugi raz tak jak pierwszy? — rzekł mi — chociażeś mniejszy, ale równą mnie masz siłę... czułem to dobrze.
— Bo zrazu wpadłem w gniew... a potem zasmuciło mię to żeś ciągle miał niechęć do mnie.
Zmieniły się rysy Bambocha: po zaślepionym gniewie uległ on jeżeli nie sympatyi to przynajmniej silnéj ciekawości, i niby usiłując walczyć przeciw obudzającym się w nim lepszym uczuciom, rzekł mi niecierpliwie:
— Kiedy mię nie znałeś... dla czegożeś chciał się ze mną zaprzyjaźnić?
— Powiedziałem ci już że dla tego iż słyszałem w nocy twój krzyk, dla tego iż jesteś moim rówiennikiem, żeś podobnie jak ja nieszczęśliwy... że może podobnie jak ja... nie masz ani ojca ani matki.
Na te słowa zachmurzyła się twarz mojego to-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/506
Ta strona została przepisana.