wróciłem do naszego szałasu, bardzo odległego od ugoru. Zjadłem kawałek chleba, bo byłem głodny, i wróciłem do ciała mojego ojca. Już je kruki poobsiadały i dziobami twarz kaleczyły.
— Ah! wielki Boże! drżący zawołałem.
— Odpędziłem je żerdzią, ale nieulękłe, krakając ponad ciałem krążyły, i wkrótce na sąsiednich gałązkach posiadały; to widząc, wziąłem siekierę ojca, którą zaledwie udźwignąć mogłem; usiłowałem wyrąbać nią dół dla pochowania ciała; lecz nadaremnie, wszędzie napotykałem kamień i korzenie. Poszedłem daléj, tam grunt był miększy, ale zbrakło mi siły, i zaniechałem tego, gdyż widziałem że podczas mojéj roboty, kruki znowu zaczęły siadać na ciele ojca i dziobać je. Ściemniało się. Przyciągnąłem dwie gałęzie, położyłem je wzdłuż ciała, potém dwie drugie wpoprzek, z wierzchu przykryłem chrustem, na który znowu nakładłem kamieni, a potém.... wziąłem czapkę i sakwę mojego ojca, oraz nóż jego; siekierę dla mnie za ciężką i sandały zbyt wielkie, zostawiłem. Tak znowu wróciłem do naszego szałasu, zabrałem resztę chleba i szedłem, szedłem, aż znalazłem drogę.
— A skoroś kogo spotkał, czy nie mówiłeś że ojciec umarł, i że go trzeba pogrzebać, bo inaczéj to go kruki zjedzą?
Bamboche wybuchnął dzikim śmiechem, i zawołał
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/511
Ta strona została przepisana.