— Cóż to kogo miało obchodzić że kruki zjedzą mojego ojca, który bez ratunku zmarł w lesie!... właśnie też jedni o drugich dbają, a jak mi powiedział kaleka bez nóg, stary zbój z którym żebrałem, tylko wilków nie jedzą; trzeba być wilczkiem mój chłopcze... nim zostaniesz wilkiem...
— I ojciec twój... bardzo cię kochał? — spytałem Bambocha w nadziei że go naprowadzę na łagodniejsze myśli.
— O tak! — odpowiedział smutnie — tak... onby mię nigdy nie bił... tyle mi tylko kazał pracować o ile moje siły pozwalały, a nie mogłem być zbyt silny, bom miał dopiero lat ośm. Jeżeli dészcz padał, ojciec odziewał mię swoim skurzanym fartuchem, albo mię ukrył pomiędzy gałęźmi; jeżeli w sobotę mieliśmy mało chleba, on powiedział że nie jest głodny... W niedzielę, podczas pięknej pory roku, wybierał mi ptaszę gniazda, albo leż polowaliśmy na wiewiórki; jeżeli zaś była słota, pozostawaliśmy w szałasie, a ojciec dla zabawki nożem wyrzynał mi wózeczki, albo śpiewał gorzkie żale. Ach kiedy o tem pomyślę... tak mi smutno...
— Bo żałujesz chwil w których miałeś kogoś co cię kochał, — zawołałem rozczulony — widzisz sam jak to dobrze być kochanym.... kiedy więc nic masz ojca... ani brata... pozwól niech ja będę twoim bratem...
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/512
Ta strona została przepisana.