mam czerep, przyszedłem do siebie. Kiedym sam pozostał, znowu żebrałem po drogach i u drzwi stacyj pocztowych; wywracałem koziołki przed powozami, dostawałem niekiedy po kilka su i ostatecznie nigdy dłużéj nad dzień jeden nie byłem bez jadła. Rok temu, spotkałem la Levrassa z jego trupą i furgonem; fiknąłem mu koziołka aby mi dał parę groszy; poznał żem zwinny, i zapytał czy mam rodziców?
— Tak jak i mnie.
— Powiedziałem że nie mam i że się trudnię żebraniną. Oświadczył więc, że jeżeli chcę, da mi dobry sposób do życia, piękne suknie, dobrze jeść, kilka su na miesiąc, i że zamiast chodzić piechotą, mogę jeździć powozem... Przystałem... kazał mi wsiąść do furgonu, powiedział że się nazywać będę Bamboche, nie zaś Piotr. Od téj chwili jestem u niego... i pozostanę poty, aż...
Tu Bamboche przerwał sobie.
— Dopóki pozostaniesz u niego?
— To moja rzecz, — ponuro odpowiedział zamyślony Bamboche.
— Ale ten sposób do życia, który ci miał dać la Levrasse?
— Uczę się go już od roku... I ty się go także nauczysz... obaczysz sam co to jest.
— Cóż tu przecie należy robić?
— Rozmaite łamane sztuki dla zabawy publiczności.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/518
Ta strona została przepisana.