— Dla zabawy publiczności?
— Tak jest, na jarmarkach.
Zdziwiony spojrzałem na Bambocha.
— Tak, tak... ja już popisywałem, się przed publicznością, matka Major trzymała mię za nogi, głowę miałem przy ziemi, ręce na krzyż założone, a zębami musiałem podnosić pieniądze; albo téż przywiązywała mi jednę nogę do szyi, a na drugiéj skakać musiałem... albo téż jeszcze co innego...
— I tego to uczyć mię mają? — zawołałem przerażony.
— Tak jest, i to przy towarzyszeniu silnych razów dyscypliny, przy wyciąganiu kości; oj! pewny jestem że twoje krzyki obudzą mię nieraz, tak jak moje ciebie obudziły, — z okropnym uśmiechem rzekł Bamboche.
— Ah, mój Boże! jakże ty cierpiéć musiałeś!
— Z początku nie wiele, bo matka Major uczyła mię bardzo powoli i wcale nie biła; dobrze mię ubierała i skrycie, tak aby la Levrasse nie widział, dawała mi łakotki... A kiedyśmy publicznie występowali, pomagała mi i ułatwiała mi moje sztuki; ale teraz, ta gruba maciora ubiera mię w łachmany, częściéj jak koléj przypada karmi mię samym tylko chlebem i wodą, i bez przyczyny dyscypliną okłada; w ciągu tygodnia muszę wyuczać się najtrudniejszych sztuk... co mię zabija, bo kiedy zbyt długo chodzę do góry nogami... to mię krew dusi.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/519
Ta strona została przepisana.