łem się bowiem mocno żem w tak długiéj zostawał niewiadomości.
— I dla czegóż teraz nie chcesz być kochankiem matki Major? — rzekłem zdziwiony tak niespodzianém odkryciem.
Bamboche nie zaraz mi odpowiedział...
Milczał przez chwil kilka, ale potém ulegając potrzebie wylania się wrodzonego kochankom wszelkiego wieku, i po raz piérwszy sądząc (jak mi to później wyznał) że przyjaciel winien być koniecznie powiernikiem, niemniéj ulegając równie niepojętemu jak mimowolnemu uczuciu sympatyi, jakiém go nagle natchnąłem, z równém wzruszeniem jak szczerością rzekł mi:
— Słuchaj... kiedyś przyszedł do mnie, miło mi było żem ci dokuczał, bo i mnie oddawna dokuczają... dzielnie się broniłeś... przygniotłeś mie twojemi kolanami i tém bardziéj rozdrażniłeś... w téj chwili, byłbym cię zadusił; ale późniéj, kiedy postrzegłem że wcale bronić się nie myślisz, że płaczesz, nie dlatego iż cię biłem... ale dlatego żem wzgardził twoją przyjaźnią, do licha... to jakieś dziwaczne, czułe na mnie wywarło wrażenie;... serce mi nabrzękło jak wówczas kiedy umarł mój ojciec... i nie wiem zkąd przyszła mi zaraz chęć mówienia ci o nim, opowiedzenia ci mojéj historyi... któréj nie opowiadałem nikomu... jeżeli więc teraz, chcesz być moim przyjacielem...
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/521
Ta strona została przepisana.