się na tak nagłą napaść, któréj znaczenia wówczas nie pojmowałem; uniesiony gniewem oddałem mojemu towarzyszowi cios za cios.
— A ja się dla ciebie narażałem!... ja tylko com nie skręcił karku, próbując czy lina będzie dosyć długa! — niewdzięcznością moją do wściekłości przywiedziony zawołał Bamboche, — masz... masz... i ten czuły wyrzut poparł silnym kuksem.
— Wszak mówiłeś mi, że się nigdy nie rozłączymy! niemniéj rozjątrzony, odpowiedziałem, — masz... masz... — i kopnąłem go nogą.
— Ale ja wiém ile ty tutaj cierpiéć musisz... niegodziwcze! — mówił znowu Bamboche nieprzerywając téj tkliwéj sceny. — Oto dla ciebie.
— Ale i ty wiesz dobrze, że bylebym był ciągle z tobą, mniejsza o to, iż mię tłuką na miazgę! odpowiedziałem i wzajem go biłem.
— Dobrze, — powoli uspokajając się rzekł Bamboche — ale ja zostaję, bo muszę czekać na Baskinę... inaczéj jużbym dawno był podłożył ogień pod to domczysko; upiekłbym w niem la Levrassa wraz z matką Major, abyśmy łatwiéj uciec mogli. Ale kiedy ja tu zostać muszę, to sam uciekaj.
— Nigdy, bo skoro tu przybędzie Baskina, jeżeli zechcesz razem z nią uciekać, może się wam na co przydam,...
Nastąpiło chwilowe zawieszenie walki.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/547
Ta strona została przepisana.