zem z nią prowadzić będziemy! swobodni weseli jak ptaszęta i dziobiący jak one.
— Alboż to one proszą o pozwolenie wzięcia gdzie mogą tego co im potrzeba do życia, do życia dobrego, hę? Cóżby mi na to był odpowiedział twój stary głupiec Limousin?
— Bah... ale słuchajno Bamboche, my nie jesteśmy ptakami.
— Jesteśmyż czém więcéj lub mniéj?
— Maszże się za coś więcéj jak za ptaka? — tonem pysznéj godności zapytał mię Bamboche.
— Ja się uważam za coś więcéj jak za ptaka — odpowiedziałem z przekonaniem, przyjaciel nauczył mię cenić osobistą wartość moję.
— Właśnie téż — mówił Bamboche tryumfując z góry z zagadnienia które miał mi podać do rozwiązania: skoro więc jesteśmy czémciś lepszém niż ptaki, czyliż nie powinniśmy miéć prawa dziobania, aby utrzymać nasze życie?
Wyznaję że to zagadnienie mocno mię zakłopotało, żem nie mógł rozwiązać go.
Zresztą na wzór tylu innych opuszczonych dzieci, nie miałem żadnego wyobrażenia ani o dobrém ani o złém; ani o tém co słuszne lub niesłuszne. Mylę się jednak, pamiętałem przynajmniéj kilka surowych słów, które dawny mój pan, Limoussin, wyrzekł przeciw kradzieży: ale słowa te, nie mogły zapuścić głębokich korzeni w umyśle moim, a na-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/551
Ta strona została przepisana.