lecz skoro tylko ćwiczeniom towarzyszył la Levrasse zawsze był nielitościwy.
— Daléj, dalej, Marcinku — mawiał on słodko ironicznym tonem, — zgrzałeś się, ostrożnie, żebyś się nie zaziębił... bo to niezdrowo... Jeżeli ustaniesz, będę musiał wziąć ci dyscypliną miarę na flanelową kamizelkę zdrowia... — I to mówiąc komicznie się skrzywił.
Mocno się więc przestraszyłem skorom postrzegł że sam jeden tylko z la Levrassem jestem w izbie włosów; zamknął on drzwi i rzekł do mnie:
— Marcinku, bardzom z ciebie kontent, i dla tego dam ci dowód zaufania.
Patrzyłem na niego zdziwiony.
— Leonidas Rekin jutro przybywa.
— Leonidas Rekin, mówi jegomość? (Według urzędowej formuły nazywaliśmy la Levrassa jegomością).
— Tak jest powtórzył la Levrasse, — jest to człowiek-ryba; a ponieważ ty tu jesteś najnowszy Marcinku, do ciebie więc należą posługi.
— Jakie posługi jegomość?
— Rozumié się że poufne, bo ten łotr Bamboche gotówby go jeszcze zadławić albo zostawić bez wody.
— I jakież to ja będę musiał wykonywać posługi, proszę jegomości?
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/553
Ta strona została przepisana.