— Będziesz karmił człowieka-rybę, bo on ma tylko płetwy.., ten biedny kotek, i dla tego niebardzo mu wygodnie wywijać nożem albo widelcem.
— Będę musiał karmić czlłowieka-rybę, proszę jegomości?
— I co dzień zmieniać mu wodę, Marcinku; bo jako rzeczna ryba żyje on ciągle w wielkim słoju.
— Zmieniać mu wodę! — zawołałem coraz bardziéj przerażony nowemi obowiązkami.
— Prócz tego będziesz go dwa razy na dzień poił Nilową wodą, w którą on się zaopatrzył, bo tylko taką pije: widzisz, jest to woda z jego rodzinnéj rzeki; ale pilnuj dobrze palców, bo on kąsa, ponieważ w prostej linii od swego dziada jest to potomek królewskiéj rodziny egipskich krokodylów, a przez swoich naddziadów wywodzi się od kaimanów, które ten znikczemniały naród szanuje i czci, jakby jaką świętość...
Te słowa wymówione tonem kuglarza, który z pałeczką w ręku przedstawia jakie dziwowisko, przerwało nagłe przybycie matki Major, niby powietrzna trąba wpadającéj do izby włosów.
Ten żeński Alcyd, wściekły, groźny, trzymał w ręku wielką linę od studni starannie wymytą i w pewnych odległościach węzłami opatrzoną.
Jakieś przeczucie powiedziało mi że to właśnie jest lina o klóréj mi wspomniał Bamboche, a która mi ucieczkę ułatwić miała.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/554
Ta strona została przepisana.