Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/565

Ta strona została przepisana.

ka-rybę; w drodze chciałem obaczyć co przez otwory, ale nic nie dostrzegłem.
— Jak przybędziemy do miasta d’Aprement, dam ci bilet gratis nazajutrz po ostatniéj reprezentacyi.
— Ależ proszę jegomości...
— Cóż to! czyś ty oszalał? wracając będziesz opowiadał po całéj drodze jak wygląda człowiek-ryba, a że są głupcy którym dosyć na tém że widzieli oczami drugich, to mi obetniesz dochody...
— Ależ przysięgam jegomości....
— Dosyć tego — przerwał mu la Levrasse; czy w miejscach gdzieś się zatrzymywał, uprzedziłeś iż przejeżdżając będę zakupywał włosy?
— Uprzedziłem, uprzedziłem, odrzekł woźnica westchnieniem tłumiąc zawiedzioną ciekawość. — Zapowiedziałem że jegomość odbędziesz swoje żniwo, i kupno uda się dobrze jegomości, bo tego roku chlcéb drogi.
— No, ruszaj!... szczęśliwej podróży, mówił la Levrasse do woźnicy drzwi mu wskazując.
— A więc jegomość niechcesz?...
— Czy pojedziesz, czy nie? niecierpliwie tupnąwszy nogą zawołał la Levrasse.
W kilka minut późniéj ciężkie drzwi od podwórka zamykały się za woźnicą i jego wozem, a ja, la Levrasse i matka Major pozostaliśmy sami przy skrzyni w któréj zamknięty był człowiek-ryba.
Wyznaję, że mimo żywéj niespokojności o los Bambocha; mimo chęci dostania się czém prędzéj