chem. Nieraz już dał mi dowody swojego poświęcenia, chociaż okropne nauki, oddawna pogrążyły to nieszczęśliwe dziécię w daleko głębszym, nienawistniejszém zepsuciu, aniżeli mnie. —
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Noc zapadła, kiedyśmy przybyli do miasteczka; zajechaliśmy do oberży pod Wielkim Jeleniem gdzie zwykle la Levrasse stawał. Skoro tylko wysiadł, zapytał oberżysty o zdrowie ojca Paillet, stelmacha.
— O! z nim bardzo źle, prawie nie ma ratunku, odpowiedział oberżysta, — a przytém, jaka nędza! jedenaścioro dzieci! chora żona...! burmistrz daje im z litości dwa bochenki chleba co tydzień... ale cóż to znaczy dla tylu ludzi?
— Wybornie! — nie tając już swojego zadowolenia zawołał la Levrasse.
A potém przybierając natychmiast litościwą minę, rzekł oberżyście:
— Słuchajno, — czy masz co zimnego dojedzenia, cobym mógł zabrać z sobą natychmiast?
— Mam, panie, wybornego indyka dopiero co z rożna zdjętego i doskonały, świeżo upieczony pasztet.
— Zgoda na indyka i pasztet; obwiń je i włóż w koszyk, oraz dwa bochenki chleba i cztéry butelki wina...
— Dla téj biédnéj rodziny? — z uwielbieniem zawołał oberżysta, — ah panie la Levrasse... jeszcze