— Ależ, mój Boże!... mój Boże!... już nie ma chleba... cóż chcecie żebym wam dała? Jutro... moje dziatki... jutro będziecie jadły, bo jutro przyniosą chleb od burmistrza; ale dzisiaj... trzeba czekać, moje biédaczki.
— Do jutra bardzo daleko, mamo... płacząc mówiły dziatki, — nam się dzisiaj chce jeść!!...
W najodleglejszym kącie szopy dostrzogłem, nędzne posłanie, na którém leżał stelmach, ojciec rodziny; prawie konający, oczy jego to niceruchomie sterczały, to je powłóczył i zdawał się zupełnie obcym temu co się działo. Jedną ręką objął ulubione swoje dziécię, swoję małą Joasię (przyszłą Baskinę) siedzącą na brzegu łoża. Powiedziałbyś, że instynktowo bronić jej pragnie, trzymając ją konwulsyjnie; kiedy niekiedy cicho i z przerażeniem szemrał:
— Człowiek... człowiek... wkrótce przyjdzie... Strzeż się, o bardzo się strzeż tego człowieka...
Człowiekiem, którego przybycia stelmach w swojém obłąkaniu tyle się lękał, był zepewne la Levrasse.
Ujrzałem Joasię. Ani piérwéj ani późniéj nie widziałem nic tak prześlicznego jak to ośmio czy dziewięcio-letnie dziecko. Całą jéj odzież stanowiła licha z szarego płótna koszula, w kilku miejscach podarta, odsłaniająca rączki i nóżki nieco wychudłe lecz jak alabaster białe; bujny, jasny i naturalnie ale
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/643
Ta strona została przepisana.