zamknął drzwi, z tajemniczą miną położył palec na ustach, wziął ode mnie koszyk z żywnościami i powoli wykładał na stół, indyka, pasztet, chléb i wino.
Na widok wiktuałów, zgłodniałe dzieci tłumnie, jedno drugie przewracając, rzuciły się do stołu...
La Levrasse wstrzymał je giestem i spojrzeniem, mówiąc:
— Cierpliwości... te przysmaki jeszcze nie wasze... ale od matki zależy abyście ich kosztowały.
— Jakto!... — zawołała żona stelmacha.
Mój pan, zamiast odpowiedzi, znowu skinieniem nakazał milczenie, a tymczasem dziatwa, szarpana pożerczym głodem, rozjątrzona widokiem tak okazałéj uczty, że tak powiem, stanęła jak przykuta o kilka kroków od stołu.
Żona stelmacha, oniemiała z zadziwienia, spojrzała na la Levrassa, który wziąwszy odemnie worek z zielonego płótna, wyjął z niego małą różową jedwabną sukienkę, srebrem wyszywaną, zielone aksamitne bóciki, podobnież wyszywane i wieniec z sztucznych róż osadzonych na srébrnem liściu; następnie przystąpiwszy do łoża umierającego, który ruszał jeszcze wybladłemi usty ale już nie wydawał żadnego zrozumiałego dźwięku, pan mój błysnął przed oczami Joasi różową, srebrem tkaną sukienką.
Dziécię oczarowane, zdumiało z podziwienia, załamało drobne rączki, otworzyło duże oczy i zawołało:
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/645
Ta strona została przepisana.