— O! jakże w tém ładnie Joasi... jak ładnie!
— Wygląda jak pan Jezus z wosku, — rzekło jedno.
— To z jakiegoś świętego ta sukienka, — rzekło drugie.
I na chwilę, podziwiając oślepiający strój Joasi, zapomniały o głodzie.
Wtedy pan mój, uciekając się zapewne do ostatniego środka uwiedzenia, wyjął z kieszeni woreczek z pieniędzmi, i na chwilę puścił rękę Joasi.
Dziécię prędko pobiegło do łoża ojca, i uszczęśliwione, uśmiechające się, pochyliło się ku niemu, pocałowało bladą, i zimną twarz jego, i wołało:
— Ojcze... patrzno... jakam ja ładna... patrzno?
Stelmach nie odpowiedział... nie poruszał osłupiałych i na pół przymkniętych oczu; ale słabą wyciągnął rękę i wyjąkał kilka słów bez związku.
— Ojciec śpi... i marzy, rzekła Joasia, ostrożnie siadając na brzegu ojcowskiego łoża, a czekając zapewne aż się przebudzi zaśpiewała, i zdjęła z głowy wieniec którego srébrne, przeplatane różami liście, szczególniejsze wzbudzały w niéj podziwienie.
Nigdy, o! nigdy nic zapomnę jak głębokie i nadzwyczajne, mimo wiek mój, sprawił na mnie wrażenie, widok téj zachwycającéj dziewczyny, ubranéj w róże i srébrne łuszczki, a siedzącéj w tém nędzném mieszkaniu na łożu konającego ojca.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/647
Ta strona została przepisana.