umrzéć... Joasia zostanie przy mnie... to żona chciała... żona to pisała... ja nie chce... nie chce...
— Konwulsje zamknęły mu usta, nie mógł dokończyć, wyprężył się, padł na wznak i pociągnął za sobą Joasię, która rozdzierające wydając krzyki drobnemi rączkami swojemi obejmowała szyje ojca...
— Mój biédny mężu!... O święta Matko Boga zlituj się nad nim... Bądźże nakopiec sprawiedliwa — z bolesną goryczą zawołała żona stelmacha. — O! mój Boże!... widziéć to i nie módz mu przyjść w pomoc... a te dzieci... co tu stoją wkoło stołu...Nieszczęśliwe!! ojciec ich nie zajmuje... myślą tylko o jedzeniu... — potem jakby żałując tego co powiedziała, dodała: — Niestety! biédaczki,... one takie głodne!...
— Podpisuj prędko... podpisuj — rzekł la Levrasse niecierpliwie chwytając za rękę żonę stelmacha. — Podpisuj... a wszystkie te pieniądze do ciebie należéć będą; dzieciom twoim na niczém nie zabraknie, będziesz miała za co leczyć twojego męża... a ja biorę na siebie szczęście małéj Joasi.
A obracając się do innych dzieci, dodał:
— Proście waszéj matki aby podpisała, a nie będzie wam zimno, a nie będziecie głodne... ta dobra wieczerza i inne do was należeć będą...
Biédne dzieci nie rozumiejąc o co chodziło, machinalnie usłuchały la Lvvrassa, i rzucając się matce na kolana, zawołały:
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/649
Ta strona została przepisana.