wielkie łzy spłynęły po jéj jagodach, usta zadrżały, i miłym ale osłabionym głosem rzekła:
— I ty nie kłamiesz?
Na chwilę zmieszany jéj niewinném spojrzeniem, w którém naraz można było wyczytać nadzieję i bolesne niedowierzanie, zawahałem się, ale wnet rozczulonym głosem odpowiedziałem:
— Nie, nie kłamię.
Baskina poznała zapewne moje wahanie się; bo silnie wpatrując się we mnie, znowu rzekła:
— Nie kłam... widzisz? boby Najświętsza Panna płakała...
Pierwszy raz usłyszałem o Najświętszéj Pannie; mimo to jednak odparłem nieustraszony;
— Nie... ja nie kłamię!
— Obaczę mojego ojca... jeżeli to wypiję? nie spuszczając ze mnie oczu powtórzyła Baskina.
— A tak, tak!... — odpowiedziałem.
— Dawaj... rzekła.
I za jednym pociągiem wypiła to co jéj podałem.
Od téj chwili już mi nieco ufała, i bez ustanku zapytywała kiedy znowu ujrzy ojca?
Rady i przykład Bambocha, obawa złego obejścia, potrzeba ukrywania lub usprawiedliwiania błędów moich przed okrutnymi nauczycielami moimi, już mię były oswoiły z kłamstwem; łatwo więc potrafiłem oszukać niewinną Baskinę czyniąc jéj codzień nadzieję i każąc cierpliwie oczekiwać przyby-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/659
Ta strona została przepisana.