szłego roku, moja siostra Eliza ciężko chorowała... obieśmy z mamą bardzo dobrze ją pielęgnowały.
— To być nie może, — odpowiedziałem, — narażałabyś się na niebezpieczeństwo...
— A ty czy się nie narażasz także?
— Nie, ja zdrów jestem, ty zaś jeszcześ sama chora...
Po nowéj chwili milczenia, Baskina rzekła zamyślona:
— O! mój Boże! jakżebym chciała aby ojciec prędko przyjechał, i zabrał ztąd ciebie, Bumbocha i mnie.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W kilka dni po téj rozmowie, nie jedynéj w podobnym rodzaju, Baskina, któréj zawsze w najlepszém świetle przedstawiałem mojego towarzysza, powoli zdawała się coraz większego przywiązania nabierać do Bambocha; ten zaś po raz piérwszy od czasu swojéj choroby, uczuł ulgę, odzyskał przytomność, poznał mię... i skoro tylko zebrał swoje wspomnienia, natychmiast zapytał:
— Gdzież ona?
— Jest tutaj... i podobnie jak ty ciężko chorowała.
— I ona także! — z głęboką rozpaczą zawołał, — a teraz?... cały drżący dodał obracając się ku mnie;
— Teraz już ocalona, — rzekłem.
Bamboche mi nie odpowiedział, ale zalał się łza-