— Rozbójniku!... ty ją kochasz., tak, ty kochasz ją — powtórzył z trudnością dźwigając się na posłaniu, bo zdumiały, nie myślałem mu przyjść w pomoc; — tak... ty ją kochasz... i ona się w tobie kocha... pewny jestem... żeś mię przed nią jak najgorzéj wystawił... ja was oboje zabiję...
To gwałtowne wzruszenie wyczerpało jego zaledwo odradzające się siły, padł na łoże jak nieżywy.
Zrazu nie pojąłem że uczucie zazdrości tak dalece rozdrażniło Bambocha na mnie; lecz skoro się jaśniej wytłómaczył... lubo boleśnie dotknięty zostałem, wnet mu przebaczyłem, bo wiedziałem że potrafię nie tylko uspokoić zazdrosną rozpacz Bambocha, lecz nadto go przekonać, jak dalece poświęcałem się dla niego.
Osłabiony tém gwałtowném uniesieniem, Bamhoche leżał bez ruchu; pochyliłem się ku niemu.
Na twarzy jego już nie gniéw ani nienawiść, ale bolesna, dojmująca rozpacz malowała się. Po wklęsłych jego policzkach łzy ściekały. Skoro, mówię, pochyliłem się ku niemu, zmrużył oczy aby mię nie widział, ale bez ustanku płakał.
Ta boleść, ta słabość w chłopcu zwykle tak zatwardziałym, tak porywczym, głęboko mię wzruszyły. Jakże będę szczęśliwy, pomyślałem, skoro go wywiodę z błędu, powiém mu i udowodnię żem wcale nie myślał odstręczyć mu Baskiny...
— Płaczesz?... — rzekłem do Bambocha.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/679
Ta strona została przepisana.