tego nędznego pokoiku, czułem jednak jakieś mocne w piersiach ściśnienie.
Było to jakby przeczucie, iż od tego dnia... od tej chwili... zaczyna się nieszczęsne przeznaczenie téj biédnéj dziewczyny... i że to ja mimowolnie, prostodusznie, do tego się przyczyniłem.
Przez samą wyrozumiałość, a więcéj z obawy abym nagłym i mimowolnym smutkiem nie zakłócił tego pierwszego spotkania... wyszedłem powiedziawszy Baskinie:
— Oto mój dobry brat, o którym ci tyle razy wspomniałem.
— To téż bardzo go już kocham, — naiwnie rzekła Baskina...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W godzinę późniéj, widząc że matka Major i Poireau niespodzianie wrócili (było to zapewne dla niepogody, gdyż byli wyszli na cały dzień), wpadłem spiesznie do pokoiku w którym zostawiłem Baskinę i Bambocha żeby ich uprzedzić o przybyciu naszych państwa. Umówiliśmy się bowiem że Bamboche i Baskina jak najdłużéj udawać będą chorych, żeby przez to wstrzymać ile można powrót naszych ćwiczeń akrobatycznych.
Baskina, siedząc na swém łóżku, od niechcenia igrała z kruczemi włosami Bambocha, które wciągu jego choroby znacznie podrosły; on zaś, u nóg