sze rozmowy w nocy, stawały się prawie niepodobnemi.
Podczas wieczerzy, która miała miejsce po jeneralnéj próbie i pod gołóm niebem, Bamboche dał mi kilka znaków porozumienia, których znaczenie doskonale pojąłem, starałem się więc zbliżyć do niego korzystając z krótkiéj chwili czasu między końcem wieczerzy i godziną udania się na spoczynek.
— Tym razem Marcinie, — rzekł mi Bamboche głosem cichym, wzruszonym zapewne ważnością nowiny jaką miał udzielić, — tym razem znalazłem nakoniec to, co szukałem.
Te słowa szczególnie dobitnie wymówił.
— To téż, — dodał — jutro w nocy... uciekamy razem z moją żoną.
— Doprawdy! — nie mogąc ukryć radości zawołałem. — Ale dla czegóż nie dzisiaj?
— Niepodobna... powiem ci dla czego... Tylko pamiętaj abyś nie usnął jutro wieczorem; kiedy się pokładziemy w kajucie, zamknij oczy ale nie śpij.
Potem z wyrazem tryumfującego a utajonego szczęścia dodał:
— Nakoniec... jutro w nocy... będziemy wolni jak ptaszki... i pomszczeni... o! dzielnie pomszczeni... bo... oddawna już szukam stosownego środka pomsty, ale teraz go mam...
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/690
Ta strona została przepisana.