Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/691

Ta strona została przepisana.

Gruby głos matki Major przerwał szybką moje rozmowę z Bambochem.
— Idźmyż spać, do pioruna... — rzekł żeński Alcyd biorąc pajaca pod rękę.
— Eh... idziemy... idziemy, ty próżna baryło! — odezwała się Baskino swym dziecinnym głosem, podrzeźniając matkę Major.
Potém z głośnym śmiechem rzuciła się na szyję Bambocha, i razem odeszli; la Levrasse, siedząc przy stole, mierzył ich wzrokiem ponurym, szyderczym i pożądliwym.
Wkrótce noc ciemności swoje rozpostarła nad powozem, który nam wszystkim za nocleg służył.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

To co mi przytoczyć pozostaje dla wyjaśnienia smutnéj przemiany biednéj Baskiny, niedawno tak naiwnéj i niewinnéj... powtarzam, co dotyczy tej przerażającej zmiany, to mię aż parzy w usta że tak powiem.
W obecnéj chwili, kiedy okiem rozsądku i doświadczenia w przeszłość poglądom, nie wiem jakiemu uczuciu bardziej ulegam, czy odrazie, zgrozie, czy téż przerażeniu; muszę jednak spełnić obowiązek jaki na siebie włożyłem, a spełnię pisząc niniejsze karty.
Pogląd na tę nienawistną przeszłość, nie jest bez korzyści dla mnie... Oburzenie i zgroza jakie coraz silniéj we mnie wzbudza, przeświadczają mię, że co