Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/695

Ta strona została przepisana.

— Zlękłaś!... a czego?...
— Publiczności która mię przywoływała...
— Ależ, przywołanie powinnaś uważać za zaszczyt. Wszyscy jak szaleni tupali nogami, boś im się bardzo podobała...
— Cóż? kiedy się okropnie przelękłam! myślałam że mię przywołują aby mi co złego wyrządzić, i rzekłam sobie, pamiętając na słowa matki mojéj: Najświętsza Panno... Matko Boga, zlituj się nade mną...
Byłoż to instynktowne przeczucie nieszczęsnych następstw powołania, któremu poświęcać się zaczynała? Nie wiém, dosyć że chociaż wówczas dzieckiem byłem, to osobliwsze postępowanie Baskiny mocno mię uderzyło.
— I czegożeś się tak lękała, — spytałem znowu, i dlaczego błagałaś Najświętszéj Panny o litość? Nigdy ci się jeszcze żadne wystąpienie nie udało tak dobrze.
— Prawda, — ocierając łzy odrzekła Baskina, — a jednak przelękłam się... To mi się piérwszy raz przytrafiło.
I po chwili lękliwie dodała:
— Ale nie mów nic Bambochowi... onby mię wybił za takie tchórzostwo... a potém samby sobie zadawał męczarnie, a to mię tak boli.
W rzeczy saméj, ilekroć Bamboche wprowadzał w wykonanie nikczemne zasady kaleki bez nóg