z piór pąsowych i czarnych; tunika z nakrapianéj materyi naśladującej skórę pantery spadała jéj tylko po kolana, ubrane w trykoty cielistego koloru. Mimo mocnéj warstwy różu widać było że twarz jéj zbladła; jéj wielkie czarne brwi ściągały się widocznie; spojrzenie coś złego zapowiadało.
Te złowrogie oznaki tém mocniéj mię uderzyły, że z niezwykłą łagodnością przemówiła do nas:
— Żywo, dzieci, żywo, — bardzo mało mamy czasu do przygotowania się na wystąpienie w ludzkiéj piramidzie... któréj obeliskiem będziesz ty, mały mój aniołku — wesoło dodała głaszcząc podbródek Baskiny i całując ją w czoło.
Zadrżałem patrząc na tę obłudną pieszczotę...
Niebezpieczeństwo grożące Baskinie, było więc blizkie... lecz jakie ono być mogło?
— A gdzież jest ten figlarz Bamboche? — łagodnie spytała matka Major — gotów nam jeszcze przeszkodzić w wystąpieniu...
— Bamboche!... — zawołałem.
— Jestem... jestem!... — rzekł towarzysz mój wbiegając.
Obaj mieliśmy także należéć do ludzkiéj piramidy: byliśmy ubrani, według zwyczaju skoczków, w pomarańczowych trykotach, pąsowych, obwisłych i wyszywanych spodniach i pąsowych bócikach kociém futerkiem obszytych.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/713
Ta strona została przepisana.