sił prawie bezprzytomną Baskinę, wołając na Bambocha:
— Pójdź... pójdź!...
I wszyscy troje zniknęliśmy za płócienną ścianą, zostawując matkę Major wpośród jéj udanego kaszlu, tak zmieszaną wypadkiem który zniszczył jéj okrutne zamiary, iż skamieniała; z otwartemi usty przez kilka chwil stała nieporuszona niby jaka karyatyda, aż publiczność wygwizdała ją i wysykała.
Aby jéj mocniéj dokuczyć, powiedziałem natychmiast do przełożonego akademii fechtunków w Teheranie, który oczekiwał chwili natarcia na żeńskiego Alcyda:
— Porządek widowiska został zmieniony, koléj na pana. Idź pan prędko, bo matka Major czeka.
Chciałem tym sposobem zyskać na czasie i uwiadomić Bambocha i Baskinę o niebezpieczeństwie jakie jéj groziło.
Jakem przewidział, przełożony natychmiast wystąpił do szranków, z uszanowaniem ukłonił się matce Major i z wszelką uprzejmością wyzwał na pojedynek.
Był to mały, chudy, szpakowaty człowiek, zwinny i sprężysty, zalotnie uzbrojony i ubrany w białe trykoty, od których cudnie odbijały jego pąsowe safianowe sandały. Poczciwiec nie mógł się wprawdzie chlubić że był uczniem sławnego Bertranda, który (słyszałem jak sam to mówił jednemu
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/718
Ta strona została przepisana.